Dziś moja pierwsza podróż z blogiem i druga po wizycie w Pekinie podróż do Chin kontynentalnych.
W związku z krótką przerwą świąteczną oraz tym, że wbrew wszelkim prawom rozsądku nienawidzę latać, tym razem postanowiliśmy wybrać się do miejsca, do którego bez problemu można dostać się pociągiem z Hong Kongu. Naszym celem stało się średniej wielkości (jak na Chińskie standardy) miasto Guilin. Jest to czteromilionowa aglomeracja, na poziomie prefektury, w północno wschodniej części autonomicznego regionu Guangxi Zhuang.
Okolice Guilin są jednym z najpopularniejszych celów turystycznych w Chinach. Region odwiedza około miliona turystów rocznie, zarówno z innych części Chin jak i z zagranicy. Największą atrakcją regionu są unikatowe w skali światowej skały kaskadowe, które pokryte mgłą, tworzą bajkowe, zapierające dech w piersiach krajobrazy. Miejsce to stało się szczególnie popularne, gdy na odwrocie banknotu dwudziestu Chińskich Yunów umieszczono widok właśnie z tej okolicy.
Na naszą podróż mieliśmy zaledwie trzy dni długiego weekendu, ale i to zdecydowanie starczyło, aby poczuć magiczny klimat miejsca. W celu dotarcia z Hong Kongu do Guilin, najpierw dojechaliśmy kolejką do przygranicznego miasta Shenzhen. Na stacji Shenzhen North wsiedliśmy w pociąg szybkiej kolei Chińskiej (Chińska kopia Japońskiego Shinkansena), który w trzy i pół godziny dotarł na stację Guilin North. Chiński Shinkansen jest dokładną kopię swojego Japońskiego pierwowzoru. Wagony są w środku dokładnie wysprzątanie, choć w przeciwieństwie do Japońskich pociągów widać, że dość dużo przeszły. Dla przykładu, normalnym są ślady dziecięcych butów odciśnięte na siedzeniach.
Na początkowym odcinku podróży, pociąg rozwija prędkość od 290 do 300 km/h. Jednak w połowie trasy, gdy z za horyzontu zaczynają wynurzać się pagórki, pociąg zwalnia do zaledwie 150km/h. Kawałek dalej za oknami, zaczynają też pojawiać się imponujące widoki skał kaskadowych z usytuowanymi między nimi wiejskimi zabudowanymi. Krajobraz powoli zmienia się na bajkowy, a ja już w tym momencie czuję, że warto było udać się w tą podróż pociągiem.
Ze stacji Guilin North do centrum, można dojechać taksówką, za nie całe 30 Yuenów. Trzeba jednak wcześniej, wydrukować sobie nazwę miejsca docelowego, w naszym przypadku hotelu zapisaną w Chińskich znakach. Nie ma co liczyć na to, że któryś z taksówkarzy będzie znał język angielski. Guilin nie jest zbyt nowoczesnym miastem, ale widać, że w ostatnich latach mocno się rozbudowuje. Zabudowa miejska, to głównie niewysokie bloki. W samym centrum nie pozostało wiele z tradycyjnej Chińskiej architektury. Zarówno na przedmieściu jak i w dzielnicach handlowych, ludzie nie wyglądają na zamożnych. Trudno też jest dostrzec sklepy z zachodnimi markami. W centrum miasta natomiast można spotkać siedzących na chodnikach panów, sprzedających świeże – żywe żółwie do przysądzenia na obiad. Jak we wszystkich większych miastach w Chinach, ulice są mocno zatłoczone. Większość pojazdów poruszających się po mieście to skutery, rowery, czasem z zamontowanymi małymi silniczkami oraz różnego rodzaju pojazdów trzykołowych. Częstym widokiem są też rowery z ogromną, załadowaną po brzegi przyczepą.
Przez środek miasta, przepływa malownicza rzeka Li. Wzdłuż obu jej brzegów usytuowane są parki z zachowanymi naturalnymi skałami kresowymi. Na odcinku przepływającym przez centrum znajdują się również dwa niewielkie jeziora. Na mniejszym z nich jest mała wysepka z dwoma drewnianymi wieżami, w tradycyjnym Chińskim stylu.
Pierwszego dnia mieliśmy nie wiele czasu na zwiedzanie. Postanowiliśmy więc cały wieczór poświęcić na spacerowanie wzdłuż rzeki. Kolacje zjedliśmy w jednej z lokalnych restauracji. Nawet w samym centrum trudno jest znaleźć restaurację w stylu zachodnim. Nie ma też co liczyć, na znajomość języka angielskiego przez osoby z obsługi. Na szczęście niektóre restauracje maję menu ze zdjęciami.
Lokalnym specjałem jest makaron ryżowy smażony na smalcu z wieprzowiny lub kaczki, opcjonalnie z dodatkiem bardzo ostrego sosu z chilli i fermentowanej soi. Kolejnym przysmakiem regionu są ślimaki rzeczne duszone również w bardzo pikantnym sosie, oraz ryba lub kaczka duszone w piwie. Zazwyczaj niechętnie sięgam po wszystko co żyło w skorupce, ale owe ślimaki wcinałam “aż mi się uszy trzęsły”! Końcówki mięczaka co prawda smakują nieco błotkiem i czasem chrupie między zębami, ale ostry sos przytłumiła ten mulisty posmak. Ciekawostką też jest podawana do obiadu herbata, prażona z lokalnych grzybów. W postaci suchej nie przypomina to raczej grzyba, a prędzej orzech wielkości małego jabłka. Po zaparzeniu grzybek daje niezbyt ciekawy smak, za to podobno jest bardzo dobry na trawienie. W restauracji można również zakupić na wynos lub skosztować na miejscu całą masę innych specyfików na poprawienie zdrowia, takich jak na przykład nalewki z węża.
Na drugi dzień od przyjazdu mieliśmy zarezerwowane bilety na spływ łódką do pobliskiej wioski rybackiej Yangshuo. Łódkę można zarezerwować przez internet lub w licznych małych agencjach turystycznych, usytuowanych wzdłuż rzeki. W cenie biletu zazwyczaj wliczony jest odbiór z hotelu i dojazd do portu oraz lunch na łodzi.
Dla obcokrajowców dostępne są dwie opcje: spływ bambusową dwuosobową łódką, który trwa około dwóch godziny oraz czterogodzinny spływ stateczkiem z przewodnikiem, przynajmniej w teorii mówiącym po angielsku. Ponieważ przez całą podróż siąpał deszcz, my zdecydowaliśmy się na dłuższy rejs stateczkiem.
To, co może wydawać się pechem, czasem okazuje się być zrządzeniem losu. I tak właśnie było z zastaną przez nas pogodą. Grudzień ogólnie nie jest pikiem sezonu turystycznego w Guilin. Znacznie więcej turystów odwiedza ten region latem, mimo iż zdarzają się naprawdę wysokie temperatury. Zima natomiast jest względnie sucha, ale z niskimi temperaturami, w granicach 8-12 stopni. My trafiliśmy jednak na deszczowe dni i to właśnie okazało się być zrządzeniem losu. Podczas deszczu, mgła opada na czasem skaliste, a czasem zielone wzgórza, tworząc mistyczny krajobraz. Przedzierające się między smukłymi szczytami chmury, sprawiają wrażenie wrót do mistycznego świata.
Na naszej łódce zaserwowano nam lunch, składający się z samych świeżych składników. I to dosłownie świeżych, bo podczas spływy podpływali do nas rybacy i okoliczni farmerzy, w celu sprzedania naszym gospodarzom świeżych kaczek, ryb, ślimaków, które zaserwowano nam później podczas posiłku.
Na nasze szczęście pod koniec spływu przestało padać, bo na dalszą część dnia mieliśmy zaplanowane zwiedzanie wioski Yangshuo. Naszym przewodnikiem był były nauczyciel języka angielskiego z lokalnej szkoły, bardzo uprzejmy i grzeczny pan, który zadbała abyśmy trafili do wszystkich miejsc z najlepszą perspektywą do zrobienie zdjęć. Od niego też dowiedzieliśmy się dość sporo o życiu lokalnej społeczności. Niestety jednak poziom angielskiego naszego przewodnika dawał do zrozumienia, że raczej przez dłuższy czas jeszcze w tej miejscowości nie będzie łatwo dogadać się w tym języku.
Sama wioska nie jest bardzo stara i obecna zabudowa w większości pochodzi z przed około stu lat. Obecnie wiele starych domostw jest przebudowywana na hotele i inne budynki pod potrzeby turystów. Natomiast miejscowi przeprowadzają się do nowo powstałych bloków. Niestety ten proceder powoduje, że duża część naturalnego krajobrazu zostaje zasłonięta przez nowo powstałe budynki. Wydaje mi się szczęściem, że trafiliśmy w to miejsce akurat w tym momencie, ponieważ już w niedalekiej przyszłości może wyglądać tu zupełnie inaczej.
Na koniec zwiedzania nasz przewodnik podwiózł nas na stacje autobusową, pomógł nam kupić bilety i upewnił się, że wsiądziemy do odpowiedniego autobusu do Guilin. Mimo iż droga powrotna trwała prawie dwie godziny po niemiłosiernych wertepach, do hotelu wracaliśmy z uśmiechem nie schodzącym z ust. Podsumowując naszą wyprawę, okolice Yangshuo i Guilin są jednym z największych cudów natury, jakie udała nam się do tej pory zobaczyć.
Informacje praktyczne:
Bilety na Chińską kolej można zakupić przez internet na stronie Travel China Guide, zostaną przesłane do hotelu w Chinach lub można je odebrać na dworcu kolejowym. My bilety zakupiliśmy na dworcu Hung Hom w Hong Kongu.
Po okolicach Guilin można poruszać się autobusem lub rowerem. Informacje odnośnie transportu znajdują się na stronie: http://www.travelchinaguide.com/cityguides/guangxi/yangshuo/transportation/
Informacje dotyczące najciekawszych atrakcji turystycznych w okolicach Guilin można znaleźć na stronach agencji: Top Level Tour Guilin & Yangshuo.
Bilety na spływ stateczkiem lub bambusową łódką po rzece Li można zakupić na stronie: Li River Cruise Tour.
Bilety wstępu do parku położonego wzdłuż rzeki Li, gdzie znajduje się skała Elephant Trunk Hill (ze zdjęcia) kosztują 70 Yuenów.
Naszego przewodnika po wiosce Yangshuo znaleźliśmy na stronach Trip Advisor. Jednodniowa wycieczka nazywa się WinWin Travels.
Wyjażdżając poza Europę należy pamiętać, że nie we wszystkich krajach są te same gniazdka co w Polsce i to samo napięcie w gniazdku. W Chnach na szczęście napięcie jest to samo co w Polsce. Natomiast standardowe gniazdka są typu I, gdzie pasują również wtyczki typu H. Większość hoteli jednak posada trzy typy gniazdek w tym C (czyli takie jak w Polsce), oraz A (jak w Japonii). Jeśli więc zamierzamy ładować telefon tylko w hotelu i na przykład na lotnisku to nie ma potrzeby brać ze sobą adapter.
Galeria:
rp
Woow naprawde piekne zdjęcia. Bardzo fajnie sie czyta !
Op
Very beautiful pictures!
tomekkalota
Potwierdzam, bardzo ciekawe miejsce, byłem tam kilka razy 🙂 Polecam szczególnie Yangshuo.